poniedziałek, 23 marca 2015

Lost Mine of Phandelver - recenzja

Dzieląc się wrażeniami z 5 edycji Dungeons & Dragons wspomniałem, że wraz z Paladynem gramy u Hargrima w scenariusz ze Starter Setu – „Lost Mine of Phandelver”. W poprzednią niedzielę udało nam się zakończyć tę mini-kampanię, więc korzystając z okazji chciałbym się podzielić wrażeniami z gry i z późniejszej lektury przygody.

64 strony materiału pozwoliło nam na rozegranie od września do marca 8 sesji, w sumie ok. 30 godzin gry. Nasza pięcioosobowa drużyna chaotycznie neutralnych postaci nie była zbyt zgrana i w bolesny sposób przekonaliśmy się czym grozi brak taktycznej współpracy w D&D5. Mieliśmy duże kłopoty z udanym przejściem tej przygody, ale wydaje mi się, że sami byliśmy sobie winni. Zresztą nawet finałową walkę sromotnie przegraliśmy.

Mimo to uważam, że „Lost Mine of Phandelver” to bardzo dobra przygoda, a jako wprowadzenie do D&D wprost wyśmienita. Nie zawiera może wyjątkowo oryginalnych pomysłów, ale daje dobry przegląd, co można robić w D&D.

Poniżej będą SPOILERY.

Zaczyna się od ochrony pewnego krasnoluda, który z dużego miasta (Neverwinter) chce pojechać do górniczej osady (Phandelver). Potem mamy gobliny, hobgobliny, bugbeary, bandytów i nieumarłych z pojedynczymi innymi potworami, z których najciekawszy jest chyba nothic. Jako lokacje mamy jaskinie, zrujnowany zamek, miasteczko, krypty, zrujnowane miasteczko aż wreszcie tytułową opuszczoną kopalnię. Oprócz chodzenia po podziemiach mamy interakcje z NPCami w miasteczku i wędrówki po okolicy (prosty hexcrawl). Wszystkie trzy elementy, o których mówi podręcznik D&D 5 edycji: walki, eksplorację i interakcje społeczne. Do tego w tle różne frakcje i luźne pomysły otwierające przygodę na szerszy świat i przyszłe przygody.

Główny wątek jest dość wyraźny, ale pozostaje swoboda dla graczy, w jakiej kolejności i w jaki sposób chcą sobie poradzić z możliwymi zadaniami i wyzwaniami.

Forgotten Realms nie jest moim ulubionym settingiem, więc pewnie nie byłem w stanie docenić wszystkich smaczków i odwołań, ale czułem osadzenie w świecie i nienachalne odwołania do miejsc, frakcji i osób spoza bezpośredniego otoczenia.

Dla osób, które lubią rozgrywać walki taktycznie na siatce, sporym minusem będzie fakt, że mapki w przygodzie, choć ładne, występują tylko w formacie A4 i mniejszym. Trzeba je kserować z powiększeniem lub dokupić (na stronie artysty, który je rysował) osobno, w większej rozdzielczości i wydrukować sobie w większym formacie.

5 komentarzy:

Paladyn pisze...

Ale czemu tak krótko? :)

Przygoda mi się podobała, szkoda że sesje były tak nieregularne, to chyba powód naszego niezgrania się i braku współpracy. Nie wiedzieliśmy, co i kto może oraz jak działa. Mam nadzieję, że "Lost mines... " zyskają tak kultowe znaczenie, jak "Keep on the Borderland", bo dorównują modułowi i są fajnym scenariuszem.

Ifryt pisze...

No faktycznie trochę krótko. Niestety nie miałem czasu napisać coś więcej, a uznałem że lepiej wrzucić na blog niż pozwolić zostawić tę przygodę bez komentarza.

Może napisz swoje spojrzenie? Ciekawie byłoby porównać wrażenia.

Suarrilk pisze...

A ja chciałabym tylko napisać, że celowo nie czytam Twojej recenzji, ponieważ po jej przeczytaniu Witfanga naszło na wypróbowanie DnD5 i zamawiamy sobie Starter Set ;-) Więc może też rozegramy ten starterowy scenariusz. Wtedy podzielę się wrażeniami.

Ifryt pisze...

Scenariusz bardzo polecam, choć oczywiście sam materiał z podstawki trzeba samemu rozbudować, żeby to fajnie wyszło. Jestem przekonany, że Witfang jako doświadczony MG nie będzie miał z tym problemów. "Lost Mine of Phandelver" daje dobrą podstawę, inspirację. I statystyki potworów i pułapek. :)

Watcher pisze...

Faktycznie, widzę, że spostrzeżenia mamy podobne :) aczkolwiek ja na razie jedynie goblin arrows mam za sobą.