czwartek, 2 września 2010

O pewnej sesji i sprawach mniej lub bardziej z nią związanych




31 lipca urodziła mi się córeczka, Gabrysia (oprócz niej mam jeszcze prawie 4 lata starszą Łucję). Jako że zarówno ostatnie miesiące ciąży, jak i pierwsze tygodnie z noworodkiem, wymagały dużego mojego zaangażowania, na gry czasu zostawało niewiele. (Nawet na warhammerowy konkurs w końcu nie wysłałem scenariusza, mimo że miałem go już mocno rozgrzebanego, a wspaniałe nagrody nęciły.) Dopiero w ostatnią niedzielę, gdy rodzina została bezpiecznie na wakacjach, po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mi się poprowadzić sesję.

Trochę byłem zmęczony po parogodzinnej podróży pociągiem, ale też mocno zdeterminowany, że jeśli nie teraz, to kiedy?

Zebraliśmy się w małej grupce – ja i dwójka graczy, co może nie jest najlepszą liczbą, ale przy braku stałych terminów sesji, trudno mi w tej chwili szukać kogoś nowego. Czasu wiele nie mieliśmy, bo gdy dotarłem do Warszawy, był już wieczór, a następnego dnia z samego rana musiałem iść do pracy (to był zresztą powód, dlaczego pozostawiłem żonę i córeczki same, choć pod opieką teściowej, z dala od domu). Ostatecznie pograliśmy jakieś 3 godziny, plus prawie drugie tyle zeszło na sprawy organizacyjne, jedzenie i ogólne pogaduszki. Zresztą wiedziałem, że nie będzie wiele czasu, więc zamiast próbować jakiegoś jednostrzału, postanowiłem pociągnąć naszą kampanię, której była to dziesiąta sesja. Najczęściej prowadzę gotowe scenariusze, więc i tutaj posiłkuję się bardzo fajną kampanią „Legacy of Fire” („Dziedzictwo ognia”) wydaną przez Paizo. Jestem wielkim fanem drugoedycyjnego settingu Al-Qadim, pełnego dżinów, latających dywanów, książąt i księżniczek, pustyń i minaretów, a ta kampania wyraźnie do niego nawiązuje. Zresztą jednym z autorów jest Wolfgang Baur, który pisał materiały także do oryginalnego settingu.

Na tej sesji zaczęliśmy trzecią przygodę z cyklu – „Jackal’s Price”. Rozgrywa się ona w jednym z największych miast w świecie Golarion, w Katapeshu. Zrezygnowałem z bardziej szczegółowego rozgrywania przeprawy przez pustynię i rozpocząłem od momentu, gdy bohaterowie dostrzegają na horyzoncie zabudowania stolicy. Przed sesją miałem spory dylemat na ile skupiać się na samej fabule przygody, a na ile dać graczom wolną rękę w zwiedzaniu miasta przez ich postacie. Ostatecznie wyszło na to, że z fabułą prawie nie ruszyliśmy, a za to chyba całkiem nieźle udało mi się oddać klimat egzotycznej metropolii, dla której handel stanowi sens i praktykę całego jej istnienia. Większość czasu zeszło postaciom na wędrowaniu tam i z powrotem między dzielnicami w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do spania oraz mędrca, po którego pomoc przybyli do miasta. Jedno i drugie nie było łatwe i dosłownie przewędrowali uliczki Katapeshu wzdłuż i wszerz.

Ponieważ jeden z bohaterów już kiedyś był w tym mieście, jakiś czas temu rozegrałem pojedynczą sesję w innym gronie (brał w niej zresztą udział znany z blogosfery Paladyn), w której uczestniczył gracz kierujący tym bohaterem. (Inna sprawa, że graliśmy wtedy na mechanice D&D 4 edycji zamiast, jak to zwykle robimy na FATE.) Pomysł z taką powiązaną sesją poza kampanią bardzo dobrze wypalił. Rzeczywiście gracz świetnie odczuł klimat miasta i gdy teraz wróciliśmy do Katapeshu widać było, że czuje się jak stary bywalec i pomagał swojej towarzyszce odnaleźć się w przytłaczającym labiryncie metropolii.

Sesje miejskie lubię rozgrywać mając przed sobą plan miasta (w ogóle lubię mapy i różne plany, ale to już nieco inny temat). Ponieważ całe życie spędziłem w dużym mieście, łatwo mi się w nich orientować. Zakładam, że w fantastycznym świecie bohaterowie też nie mają z tym na ogół większych trudności. W uliczkach i na placach przecież widać wyższe, charakterystyczne budynki, mury miejskie itp. Zamiast przypominać o tym co chwila w opisach, wydaje mi się, że wygodniej po prostu śledzić na planie, gdzie w danym momencie znajdują się postacie. Nie muszę mieć zaznaczonego każdego budynku, zaułka i uliczki. Wystarczy mi główny układ dzielnic i charakterystyczne punkty – świątynie, pałace, mosty, parki miejskie itd. Tworząc opisy poszczególnych miejsc, scen, w których przebywają postacie odwołuję się do ogólnego charakteru danej dzielnicy, staram się nawiązać do jej charakterystycznych miejsc. Np. wspominam ludzi zmierzających na nabożeństwo do świątyni lub turystów oglądających monumentalny posąg sfinksa (tak, w Katapeshu jest taki w centrum miasta).

Z fajnych smaczków, które umieściłem w mieście, a które może ktoś gdzieś indziej wykorzystać, jest gospoda „Róża pustyni”. Trudno ją znaleźć, wejście znajduje się w pustym zaułku, niewidoczne od głównej ulicy. Panuje tam pełna cisza – kontrastująca z przytłaczającym wszędzie indziej gwarem miasta. Także wewnątrz budynku jest wyjątkowo cicho. Nie słychać innych gości, żadnych szmerów, hałasów. Ściany są pomalowane na miły piaskowy kolor. A może po prostu są tak pokryte pyłem, kurzem? Tutaj wszystko jest lekko zapylone. Nawet szczerbata staruszka, która siedzi za kontuarem. Gdy weszliście, na pierwszy rzut oka właściwie nie było jej nawet widać. Nie ma tutaj karczmy, sali w której odbywają się biesiady. Tylko mały pokoik z recepcją, schody do korytarza z pokojami i jadalnia obok kuchni. Coś jakby hotelik. Dowcip polega na tym, że to miejsce jest magiczne. Nie widać tu ani nie słychać innych gości – no, chyba że się wspólnie przybyło i chce się potem wspólnie np. zjeść posiłek. Jest to absolutnie bezpieczna kryjówka. Nikt tu człowieka nie odnajdzie, nie dosięgnie czarami. Nic więc dziwnego, że ceny pokoi są nieco wyższe od przeciętnych.

Cóż, pomysł jak pomysł. Może jakoś nie wybitnie genialny, ale na obu sesjach bardzo ładnie zadziałał. Być może właśnie poprzez kontrast z wielką, niebezpieczną metropolią.