Parokrotnie wspominałem już na tym blogu o prowadzonej w tym roku przeze mnie kampanii „Dziedzictwo ognia” („Legacy of Fire”). Jako że udało nam się ją zakończyć przed Świętami, postanowiłem napisać parę słów podsumowania. Tym bardziej, że uważam ją za jedną z moich najlepszych w życiu kampanii.
Podstawą był zbiór sześciu scenariuszy wydanych w 2009 roku przez wydawnictwo Paizo, w ramach serii Adventure Path. Oryginalnie wykorzystywano w nich mechanikę D&D Edycji 3,5, ale ja przekonwertowałem całość na FATE 3. Jak to zwykle z FATE bywa, stworzyłem swoją własną wersję, opartą na „Legends of Anglerre”. Zrezygnowałem ze sztuczek (stunts), uprościłem magię, ale za to występowały moce specjalne potworów i przedmiotów magicznych – gadżeciarstwo pełną gębą jak to w D&D.
Graliśmy u mnie w domu, w podwarszawskiej Kobyłce, w dość komfortowych warunkach w niedzielne wieczory. Sesje trwały od 2,5 do 6 godzin, najczęściej ok. 4. Trzon drużyny stanowiła dwójka graczy – Paulina (Suarrilk) i Paweł. W wielu sesjach grali tylko oni, ale na ogół był ktoś trzeci. I tak na gościnnych występach przewinęło się w sumie jeszcze czworo osób (w tym moja żona, Patrycja, dla której była to jedyna sesja rpg w tym roku – i niestety nie zachęciła jej do częstszych gier, czego bardzo żałuję). Rozegraliśmy w sumie 19 sesji (plus jedną, dość luźno powiązaną), od kwietnia do grudnia 2010 roku.
Kampania rozgrywa się w świecie Golarion (standardowym świecie fantasy wydawnictwa Paizo) w krainie Katapesh, słynącej z handlu niewolnikami i peszem (narkotykiem, podobnym nieco do opium). Angielski opis tej krainy to: „Bazaar of the Bizzare” – Bazar Osobliwości, gdyż stolica państwa, od której wzięło ono swoją nazwę, stanowi największe targowisko w tym świecie, punkt zbiorczy szlaków handlowych z Północy i Południa, Wschodu i Zachodu, miejsce w którym wszystko można kupić i wszystko można sprzedać – pozostaje tylko kwestia ceny. Ogólnie mamy tu klimaty bliskowschodnie (dżiny itp.), przetworzone bardzo silnie przez standardowe dedekowe fantasy.
Dwójkę głównych bohaterów stanowili Wadi’a „Ostatni Promień Słońca”, tancerka i wojowniczka odgrywana przez Suarrilk oraz Muammar Sataton III, osirioński (czyli de facto egipski) podróżnik i iluzjonista, prowadzony przez Pawła. Oryginalna kampania pozwala na rozwój postaci od 1 poziomu do 16 i choć graliśmy na FATE, to całkiem nieźle udało się pokazać coraz większą moc postaci i to, że wyrastają ponad zwykłych zjadaczy chleba. Bohaterowie przez duże B. ;)
Poniżej naszkicuję główny zarys fabularny kampanii, a więc z góry ostrzegam: SPOILERY!
Pierwszy scenariusz to "Zew Króla Padliny". Zajął nam najdłużej, 5 sesji. Akcja toczy się w zrujnowanym miasteczku Kelmarane i w okolicach. Bohaterowie mają za zadanie odbić miejsce z rąk gnolli, tak aby mógł tu na nowo rozkwitnąć handel. Poznają też pierwsze wzmianki o wojnie ifrytów z dżinni, która rozegrała się na tych ziemiach kilkaset lat wcześniej. Wadi’a została opętana przez ducha dżinni, który brał udział w tamtych wydarzeniach. W późniejszych epizodach kampanii ten dzielący z nią ciało duch ma spore znaczenie – i fabularne, i mechaniczne (udzielając bohaterce swych mocy, pozwala dorównać mu potęgą).
Po zdobyciu Kelmarane nadchodzi pora na uderzenie w serce gnolli, wyprawę do "Domu Bestii" i stawienie czoła osławionemu Królowi Padliny. Scenariusz opiera się na eksploracji podziemi, za czym aż tak bardzo nie przepadamy, więc trochę fragmentów ominąłem i zmieściliśmy się w 4 sesjach. Skupiłem się na głównym wątku, marginalizując pomniejsze frakcje, które bardziej nastawieni dyplomatycznie bohaterowie mogliby przekabacić na swoją stronę. To jest zresztą największy plus tej kampanii. Przez odpowiednie rozłożenie akcentów, przygody można rozgrywać na różnych płaszczyznach – od prostej sieczki, aż po skomplikowane negocjacje między różnymi potężnymi siłami. Ja postawiłem na akcję i podkreślanie potęgi bohaterów – bardziej taki wesoły eskapizm niż męczące wyzwania.
W trzecim scenariuszu "Cena Szakala" odwiedziliśmy oszałamiające miasto Katapesh. W ciągu 3 sesji gracze penetrowali jego zaułki, w sumie dość ignorując główny wątek. Ale i tak było ciekawie. Dodatek „Dark Markets: A Guide to Katapesh” daje dużo pomysłów na rozgrywające się tutaj epizody i barwnie opisuje miasto. Szkoda tylko, że nie jest bardziej związany z kampanią (widać, że podręczniki były pisane niezależnie od siebie i w paru szczegółach wizje miasta trochę się rozjeżdżają – choć z drugiej strony, dzięki temu MG ma większe pole do popisu w wymyślaniu, jaki będzie jego własny Katapesh ;)
Przygoda skończyła się sceną, w której główny zły przekonał bohaterów, żeby darowali mu życie i najlepiej w ogóle zostawili go w spokoju. I żeby było śmieszniej, gracze się zgodzili – cóż, przecież wyglądał tak niewinnie…
Czwarty scenariusz, "Koniec wieczności", przenosi nas do innego planu. Spędziliśmy w nim 3 sesje, skupiając się na głównym wątku fabuły, tym razem na wyraźne życzenie graczy, których nie do końca interesowało zwiedzanie prywatnego raju czarnoksiężnika Nexa. Jak widać, nie wszyscy lubią sandboxy. Mało brakowało, żeby drużynę spotkała tutaj druzgocąca klęska, gdyż ruszyli na potężnego wroga niezbyt do tego przygotowani. Uratowało ich tylko nieco sprytu i szczęścia na kostkach (a raczej mojego pecha przy atakach potworów). Ostatecznie zamiast zdobyć sojuszników przed głównym atakiem, zrobili to później. Przy czym pokonanie lokalnego władcy dżinów ziemi niewątpliwie korzystnie podbudowało reputację bohaterów w oczach potencjalnych sprzymierzeńców.
Zyskanych sojuszników niestety szybko stracili na początku następnej przygody - "Niemożliwe oko" - w pułapkach w pałacu ifryta w Mieście ze Spiżu na planie żywiołu ognia. Scenariusz zajął nam tylko 2 sesje, głównie dzięki mobilności bohaterów poruszających się na latających dywanach, dzięki którym ominęli sporo walk. Tutaj znów mamy do czynienia z potencjalnym dungeon crawlem mitygowanym przez możliwość negocjacji z różnymi frakcjami zamieszkującymi kompleks.
Podobnie, tylko 2 sesje, zajęła nam ostatnia przygoda "Ostatnie życzenie" (bynajmniej nie mająca nic wspólnego z twórczością Sapkowskiego). Pierwsza połowa scenariusza dotyczy oblężenia Kelmarane, a druga powrotu do Domu Bestii. Bardzo mi się podoba ten pomysł powrotu na stare śmieci na końcu kampanii. Oczywiście nie jest to nic oryginalnego (wspomnijmy choćby „Władcę Pierścieni”), ale jak widać sprawdza się całkiem nieźle. Trochę zaangażowanie nam siadło z powodu tego, że wiedzieliśmy, że tutaj kończy się kampania i już zaczęliśmy myśleć o następnej. Nie do końca pozwoliłem wybrzmieć końcówce. Ale i tak nie było źle. :)
KONIEC SPOILERÓW
Ogólnie jestem bardzo zadowolony z tej kampanii. Miała dobre tempo, jasny cel, konwencję wyczuwaną dobrze przez graczy. Choć poszczególne scenariusze są powiązane w sposób dość liniowy (jak to tłumaczył James Jacobs we wstępie do jednego z nich, nie bez przyczyny nazywa się to Adventure Path a nie np. Adventure Lots of Different Paths), to w obrębie każdego z nich gracze mają bardzo dużo swobody. No i były ifryty! :)
KOMENTARZE Z POLTERA:
Paladyn (28-12-2010 19:14)
Gratuluję!
Nawet nie wiesz (albo i wiesz nadzwyczaj dobrze), jak bardzo sobie cenię rozpoczęcie, przeprowadzenie i zamknięcie kampanii. Staje się taką perełką, ociągnięciem do wpisania w erpgowe CV. Można usiąść, zadumać się i powiedzieć,: "Tak, zrobiłem to". No i cieszę się, że mogłem być w drobnej części uczestnikiem.
Panie Panowie, Gracze i Mistrzowie Gry: czapki, kapelusze i szyszaki z głów!
Ifryt (28-12-2010 20:40)
Tak, bo to właściwie chyba dopiero trzecia w mojej długoletniej karierze erpegowej taka dłuższa kampania, którą udało mi się planowo zakończyć.
Drugą były warhammerowe "Ścieżki przeklętych", zakończone niecałe trzy lata temu - a więc też całkiem niedawno. Wcześniej jakoś zawsze kampanie albo się rozmywały, albo kończyły TPK.
Jedyna zakończona kampania, jaką pamiętam z dawnych lat, to "Złote podróże" do Al-Qadima. Ale to był wyjątek potwierdzający regułę. ;)
Paladyn (28-12-2010 21:04)
To jest poważny problem, Ja mojej kampanii forgottenowej przechodzę kryzys ostatnio. Dwa i pół roku to trochę dużo. Ale jak odpocznę, wrócę z nowymi siłami :)
Ifryt (28-12-2010 21:19)
Trzymam za to kciuki! :)
Squid (29-12-2010 23:24)
Dzięki za tekst! Fajnie by było, jakby prowadzona przeze mnie kampania wyszła na tyle dobrze, żeby napisać o niej coś równie pozytywnego.
A swoją drogą: przygody "Dziedzictwa Ognia" tak na oko mają świetne pomysły, ale - jak rozumiem - od groma w nich walk [SPOILER]: te wszystkie beholdery, gnolle, dungeon crawle... [/SPOILER]. Wychodziła wam dynamiczna, ciekawa gra pomimo tak dużej dawki bicia się?
Paladyn (30-12-2010 10:15)
Jeśli nie bawisz się w prowadzenie walki wedle zasad (w Pathfinderze), to pomimo dużej ilości starć wyjdzie Ci dynamiczna gra. Już się nauczyłem, że walka musi być, gracze mogą mówić co innego, ale na nią czekają. Sądzę, że między innymi dlatego Ifryt prowadził na zasadach FATE3, ponieważ są prostsze i szybsze.
Ifryt (30-12-2010 10:28)
Tak, Paladyn ma rację. Dzięki FATE walki rozgrywaliśmy dużo szybciej. Sporo też po prostu omijałem, jeśli uznawałem, że dane starcie niewiele wnosi do fabuły (choć potem się zastanawiałem czy nie za dużo ominęliśmy). Jeszcze inna sprawa to, że moja drużyna mocno stawiała na skradanie się i skrytobójstwa. Parę razy udało im się przekraść przez zastępy wroga (zwróćcie uwagę, że jeden z głównych bohaterów był iluzjonistą) i uderzyć bezpośrednio w głównego bossa.
Faktycznie moim graczom walki sprawiały dużo frajdy. Np. SPOILERY gromienie gnolli dziesiątkami albo epickie polowanie na Złotego Barana.
Ale uważam, że dużo zależy od nastawienia graczy. Tak jak pisałem we wpisie powyżej, większość walk (także w dungeon crawlach) daje się tu ominąć - głównie przez napuszczanie jednych grup na drugie. Wydaje mi się, że przy drużynie dyplomatów bardzo dużo można tu osiągnąć negocjacjami.
Suarrilk (30-12-2010 14:06)
Ja muszę powiedzieć, że ogólnie nie przepadam za sesjami, które nastawione są tylko na walkę - nie cierpię czegoś takiego, gdy spotykamy się na parę godzin na grę i jedyne, co przez ten czas zrobimy, to rozegranie walki. Dlatego np. nie cierpię mechaniki do DnD, bo kiedy tam rozgrywamy walki, zajmują połowę, 3/4, a czasem nawet całą sesję. Takim walkom mówię NIE :P
Za to w "Dziedzictwie Ognia" sprawiały mi ogromną frajdę. Podobało mi się, że przygody są heroiczne i epickie w stylu "Prince of Persia" i "Indiany Jonesa" i trochę tak właśnie widziałam tę opowieść. Jako wielką przygodę akcji. Zwłaszcza że grałam wojowniczką, pogromczynią gnolli, która chciała zemścić się na całym gatunku jako takim za wybicie jej wioski i zniewolenie jej znajomych i jej samej. I to prawda, że czekałam na te walki.
Wydaje mi się, że taki idealny poziom wyważenia między fabułą, interakcją między postaciami i postaciami a NPC'ami oraz walką udało nam się osiągnąć przede wszystkim dzięki mechanice FATE - walki były ciekawe, bo mieliśmy więcej możliwości ich kreacji, tak mi się wydaje - wykorzystanie aspektów przeciwnika czy otoczenia, które samemu trzeba było stworzyć, których trzeba było się domyślić, kombinowanie, jak zdobyć przewagę... Walka nie opierała się przede wszystkim na rzucaniu kośćmi, a często do tego się sprowadza np. w DnD. Sądzę, że FATE nie ogranicza wyobraźni gracza tak, jak robi to normalna mechanika. Człowiek ma tendencję do tego, by dostosowywać się do wyznaczonych ram, a wtedy cierpi koloryt opowieści.
Po drugie, to chyba właśnie klimat kampanii sprawił, że walki wpasowały się w rozgrywkę bardzo dobrze i dostarczały frajdy. Byliśmy pogromcami tych Złych i Brzydkich, mieliśmy do spełnienia Misję (a niektórzy wieżę maga do wyposażenia :P), byliśmy prawdziwymi herosami - i to było naprawdę fajne.
Wreszcie sama kampania była chyba dość elastyczna, scenariusz pozwalał na to, by na kilka sposobów rozegrać wydarzenia i wcale nie mam Ci, Ifrycie, za złe, że było sporo walk, które "przewijaliśmy" jednym rzutem albo w ogóle pomijaliśmy. Dla mnie to nawet lepiej, nie było ani nudno, ani męcząco, a cała historia wyszła nam chyba dość ładnie, z małymi potknięciami tu i tam ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz