Gra grą, ale wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Angażujące sesje rpg budzą emocje. Można nawet powiedzieć, że jeśli rozgrywka pozostawia nas zupełnie obojętnymi, to nie bawiliśmy się dobrze. Radość z odniesionego sukcesu, rozpacz z wynikłej tragedii, ekscytacja wartką akcją – wszystko ma swoje miejsce. Także złość. Wszak nieraz czytałem w poradnikach dla Mistrzów Gry, że dobry przeciwnik powinien zezłościć graczy, szarpać im nerwy tak, żeby naprawdę chcieli go dopaść i rozprawić się z nim raz na zawsze. Wtedy poczują ulgę, osiągną katharsis. Ale co, jeśli taką denerwującą postać kreuje inny gracz?
Dobra, wszyscy jesteśmy dorośli, pogadajmy, wyjaśnijmy sobie nasze odczucia, ustalmy, że nie będziemy tak robić w przyszłości. (Pomijam sytuacje, gdy gramy z kimś pierwszy raz i okazuje się on totalnym bucem, niezdolnym do normalnych interakcji społecznych – takie przypadki są proste. Więcej z taką osobą nie gramy i koniec.) Wszystko pięknie i ładnie. W teorii. Ale jeśli ktoś tak wyjątkowo dobrze odgrywał wrednego sukinsyna, który manipulował towarzyszami z drużyny, to naprawdę trudno uwolnić się od powiązania takiego zachowania z odgrywającym go graczem.
Dotyka to powodu dlaczego bardzo lubię gry role-playing, a nie cierpię wieloosobowych gier strategicznych opartych na dyplomacji, takich jak np. planszowa „Gra o tron”. Jestem przekonany, że w takich grach kluczem do zwycięstwa jest zręczne zdradzenie sojuszników, zaraz po tym jak się ich wykorzystało. Jak w takich grach udaje mi się wygrać to i tak mam niesmak, a jak przegrywam, czuję się jak ostatni łatwowierny frajer. To nie są gry dla mnie. W rpg można grać inaczej. Owszem, czasem zdarzają się sesje, w których z góry zakładamy, że postaci mają przeciwstawne cele i dopuszczamy konflikty PvP, ale jestem przekonany, że akurat rpg, z właściwie nieusuwalną subiektywnością rozstrzygnięć (nie istnieje coś takiego jak w pełni bezstronny MG), nie nadają się do tego najlepiej. Wolę współdziałanie w ramach drużyny, pomaganie sobie wzajemnie, tworzenie zgranego teamu stawiającego czoło przeciwnościom.
Za dużo w realnym świecie mam do czynienia z cynizmem, pilnowaniem się, z której strony ktoś będzie chciał mnie oszukać, uważaniem na ludzi dbających tylko o własne korzyści kosztem innych, w tym także (a może właśnie głównie) współpracowników. Chcę by gry rpg były dla mnie rozrywką. Może nawet eskapistyczną, „nierealistyczną”, ale żeby dostarczały mi pozytywnych emocji, a nie tych negatywnych, których w nadmiarze mam na co dzień.
Długo już gram w erpegi i wiem, że nie jest to powszechnie podzielane podejście. Są ludzie, którzy korzystają z gier role-playing, aby dać upust swoim tłamszonym w codziennym życiu fantazjom. Na przykład, żeby bezkarnie móc być wrednym sukinsynem. Żeby wreszcie móc działać bez reguł, nie zważając na autorytety, prawo i religię. Żeby szaleć, śmiać się i dokazywać, wyrażać się w pełnej wolności, bez ograniczeń. Oczywiście łatwo w takiej sytuacji przesadzić, rozwalić sesję, olać resztę graczy – i wtedy mamy do czynienia z beznadziejnym bucem, z którym nie mam problemu, bo bez wyrzutów sumienia rezygnuję z dalszej gry z takim człowiekiem.
Ale są też osoby kulturalne, doświadczeni gracze, którzy pamiętają o współgraczach i dają im szansę pograć – choćby żeby mogli im się uczciwie przeciwstawić albo samemu sobie poużywać, jeśliby chcieli. To dla nich nawet ciekawsza rozgrywka jak mają żywego przeciwnika, jak mogą kombinować jak go podejść, wykiwać, żeby do ostatka się nie zorientował i uczestniczył we wspólnej sesji. To właśnie z takimi osobami rozmowy po sesji niewiele dają, bo ok, zgodzą się, że tym razem przegięli, już tak nie będą więcej robić, ale w sumie to o co chodzi, chyba jesteś trochę przewrażliwiony, przecież to tylko gra.
Mam znajomą, która w pewnym momencie nie wytrzymała i publicznie oświadczyła, że z danym graczem już więcej nie będzie grała – że dominuje rozgrywkę, narzuca innym swój styl, skupia zanadto na sobie spotlight. Taka deklaracja zrobiła pewne poruszenie, była szeroko komentowana, ale o ile wiem, spotkała się ze zrozumieniem danego gracza. Pół roku razem nie grali, ale ostatnio chyba znowu zaczęli, bo mają wspólnych znajomych, rozegrali ze sobą sporo kampanii, w sumie oboje są w porządku ludźmi. Czasem na dłuższą metę nie daje się grać tylko z najlepszymi, ulubionymi graczami i gra się z tym, kto jest dostępny.
Ale czasem mam naprawdę serdeczną chęć publicznie zadeklarować: „Nie gram z tym Panem!”
17 komentarzy:
Heh, jak prowadzę dzieciom, to zdania typu "więcej z nim nie gram" słyszę na prawie każdej sesji :)
A tak serio, to tego typu tarcia wydają mi się nieuchronne. To bardzo społeczne hobby. Niektórzy do siebie nie pasują, bez żadnych szczególnych powodów. Ale są też ludzie, którzy nie pasują prawie nigdzie. Często po prostu nie nadają się do tego hobby, bo są konfliktowi, toksyczni bądź zbyt mało komunikatywni. Problem jest wtedy, jak np. mieszkamy w małej miejscowości i jesteśmy na takich ludzi skazani. Pisał o tym Enc parę razy.
Pewien muzyk jazzowy powiedział mi kiedyś, że lubi swoją pracę, bo przebywa w środowisku, gdzie zawsze jest z kim pogadać. Muzycy grający w zespołach z konieczności muszą być komunikatywni, ciekawi i muszą umieć słuchać. Inaczej jest im ciężko przetrwać w swoim zawodzie. Im dłużej przebywam wśród doświadczonych erpegowców, tym bardziej wydaje mi się, że tu jest podobnie. Przeważnie to są strasznie fajni ludzie, umiejący słuchać, wpasować się w różne sytuacje, zarażać się pomysłami i entuzjazmem. To hobby z czasem wymusza taki dobór naturalny - osoby odstające od tego modelu będą z czasem uznawane za słabych graczy i będą unikani. Myślę, że im większy będzie panować ruch i przepływ między grupami w tym środowisku, tym ta tendencja będzie się bardziej nasilać. Chociaż mogę się mylić.
Świetnie napisane, miałem taką akcję też w jednej z moich grup. Ostatecznie przez to grupa się rozsypała, bo ja naciskałem żeby się człowieka pozbyć, a pozostali gracze biernie nie chcieli wyrazić żadnego zdania (to akurat argument przeciwko demokracji w grupach RPGowych). Kolo był z typu egoistycznego i promującego polską szkołę rpg, on grał żeby on się dobrze bawił, a reszta go nie obchodziła. Agresywny i obrażający pozostałych, generujący konflikty, naśmiewający się z przywar innych osób. Drastyczny przypadek.
Finał mało fajny (rozpad grupy), ale to co było przed było jeszcze gorsze. Toksyczny gracz doprowadził do tego że sam zacząłem myśleć o kolejnej sesji jako o przykrym obowiązku, zamiast zabawie. Później nowe grupy zorganizowałem, granie znowu było fajne.
Więc ogółem polecam - trzeba się postawić i otwarcie wyrzucić buca ze swojego otoczenia, niezależnie od kosztu.
--
Cyber Killer
Och tak, chyba każdy ma jakieś doświadczenie z graczem, z którym nie chce grać. Ja się dosyć szybko nauczyłem: jeśli nie uda nam się dogadać i dostosować w trakcie kilku rozmów, to nie grajmy razem, bo to bez sensu. I dalej: jakoś nie chce mi się wierzyć w problemy ze znalezieniem współgraczy. Owszem, sam też byłem w takiej sytuacji, że nie miałem z kim grać, a sesję udawało się zrobić raz na kwartał, bo tak rzadko wszystkim pasowało jednocześnie. Uważam jednak, że to kwestia zaangażowania w szukanie i/lub wykreowanie sobie ludzi, z którymi można poerpegować.
Minus przepływania między grupami jest taki, że trudno w ten sposób zagrać dłuższą kampanię. Zaraz ktoś odpłynie do innej grupy pograć w coś innego. Wysoką jakość jednostrzałówek promują również konkursy typu Puchar Mistrza Mistrzów.
Ogólnie porównanie erpegowców z muzykami ma wiele słuszności. Podobnie wiele zależy od tego, co chce się grać. Różne style muzyki, różne rpg.
Dzięki za słowa uznania. :)
Mam w grupie gracza, który zawsze gra irytującymi postaciami. Nie działa przeciw grupie, ale bada granice tolerancji. Śmiejemy się, że na następnej sesji na pewno się pozabijamy, ale jakoś nigdy nie ma to miejsca. Człowiek ten czasem prowadzi. Zdarza mu się nie znać podstaw wybranej mechaniki. Generalnie to wrzód na tyłku...
...ale jednocześnie mój najstarszy kumpel, znamy się prawie 20 lat. Nie wykopię go z ekipy, choć tak zachowującego się randoma bym pożegnał po dwóch spotkaniach. Gdyby grał na 100% egoistycznie tak, jak opisujesz, nie miałbym jednak wyrzutów sumienia - co najwyżej, że zrobiłem to zbyt późno.
Tak, im więcej osób w ogóle gra, tym większa szansa, że znajdzie się osoby o podobnych preferencjach. Warto rozwijać hobby, choćby z tego powodu. :)
U mnie też nie odbierałem tego, że to gra 100% egoistyczna. Raczej, że bawi go co innego niż mnie - więcej PvP niż PvE, mówiąc slangiem MMO. No i właśnie, nie tylko w małym miasteczku szkoda zrywać kontaktów z graczem. Czasem po prostu względy towarzyskie sprawiają, że trzymamy się z daną grupą ludzi a nie inną.
Dla mnie, jeśli gracz uprawiałby PvP wiedząc, że gramy drużynowo, to by było mocno egoistyczne podejście. Ja sam rezygnowałem z grą w ekipach, gdzie nie pasowałem do reszty. Nie forsowałem swojego sposobu na rpg.
Nawet band jazzowy, to taka drużyna, z wyraźnym podziałem na funkcje w ekipie, silne zależności od siebie nawzajem, konieczność regularnych, kilkugodzinnych spotkań. W obu zbiorach trafiają się gwiazdorzy, choć pod tym względem erpegowcy są wspaniali: wśród muzyków naprawdę jest dużo więcej tego gwiazdorstwa, które można odnieść do egoizmu z Twojego tekstu.
Wśród graczy też są gwiazdorzy, nie oszukujmy się :) Bywa, że z niektórymi z nich da się przyjemnie pobawić, ale wtedy muszą naprawdę błyszczeć talentem. Inaczej będą wszystkich wkurzać.
A że tak zapytam - znasz kogokolwiek, kto się utrzymuje z grania jazzu, kto by zadzierał nosa? (Albo mam de ja vu, albo gadaliśmy już o tym kiedyś w hipisówce)
>>Ale są też osoby kulturalne[...]. To właśnie z takimi osobami rozmowy po sesji niewiele dają, bo ok, zgodzą się, że tym razem przegięli, już tak nie będą więcej robić, ale w sumie to o co chodzi, chyba jesteś trochę przewrażliwiony, przecież to tylko gra.<<
@Ifryt, właśnie opisujesz bucowatą osobę, która pod pozorem "racjonalności" i "kultury", tłumaczy ci, że twoje uczucia są nieważne i nie masz prawa do żalu i złości. I najwyraźniej nie zamierza zmienić swojego zachowania, a na pewno nie przyjmuje do wiadomości, że kogoś skrzywdziła/ sprawiła przykrość. Taki tekst to oczywisty trop, że gracz jest dupkiem i nie obchodzą go inni.
Chyba rzeczywiście rozmawialiśmy o tym w Hipi. I odpowiedź jest taka sama: tak znam. Przy czym zastanawiam się dlaczego muzycy jazzowi są Twoim zdaniem wyjątkowi i mają się różnić pod tym względem od muzyków rockowych, bluesowych, metalowych, popowych... a mam wrażenie, że ich rozróżniasz, a na pewno podkreślasz właśnie jazz.
I oczywiście wśród graczy też są gwiazdorzy, co zresztą napisałem wyżej. Moim zdaniem po prostu wśród erpegowców jest ich mniej. Choć jak teraz się zastanawiam nad tym to nie jestem pewien czy jest ich mniej tylko bezwzględnie (to jest dosyć oczywiście, bo erpegowców jest dużo mniej niż muzyków) czy procentowo (a tu już nie mamy żadnej możliwości porównania, bo nikt nie zrobił żadnych badań na ten temat)?
Mój powyższy wpis przedstawia syntezę kilku przypadków, które napotkałem. W praktyce postawy ludzi są stopniowalne. Niektórzy przyznają Ci rację, ale nie zmienią postępowania (może nie potrafią?), niektórzy faktycznie powiedzą Ci, że to Ty jesteś przewrażliwiona (ale czy czasem faktycznie nie reagujemy nadmiernie?). Ale na pewno masz rację, że w żadnym razie takie postawy nie świadczą o wyczuleniu na potrzeby drugiej osoby.
Jazz pojawił się tylko dlatego, że mój rozmówca grał akurat w takim zespole. To chyba nie ma znaczenia, czy grasz w orkiestrze, czy jako muzyk sesyjny, czy w zespołach weselnych - porównanie i tak będzie adekwatne. Musisz być komunikatywny, elastyczny, musisz umieć słuchać i mieć coś ciekawego do powiedzenia, bo inaczej masz problem z wykonywaniem swojej pracy.
Z popem może już być inaczej, bo tam muzycy są często pionkami w marketingowej machinie i niewiele zależy od ich rzemieślniczych i osobowościowych kompetencji. Instytucja gwiazdy jest tam elementem biznesu.
W RPG chyba jeszcze nie doświadczamy problemu "strukturalnego gwiazdorstwa", tak jak w branży muzycznej. Chociaż już czytając instrukcję do Adventurers League nabieram wątpliwości, czy np. moduły rangi DDAO ("Authors Only") nie zmierzają w tym kierunku...
Mam trochę sprzeczne uczucia względem Twojego tekstu, Ifrycie. Grałem ostatnio w L5K dyplomatą, który miał fioła na punkcie pogodzenia zwaśnionych rodów. Prowadziłem postać, patrząc przez ten pryzmat. Udało mi się. Efekt był taki, że po sesji usłyszałem: "Świetny gracz, ale postać szuja". Od Prowadzącego dostało mi się kilka komplementów, ale też wyraził obawę, czy nie poświęcał mi zbyt dużo czasu. Mimo to, właśnie dzięki takiej dynamice uważał grę za udaną. A więc może wyjść na dobre drużynie, jeśli jedna osoba napędza rozgrywkę. Jednak to wymaga dojrzałości od "gracza pierwszoplanowego": trzeba wiedzieć, kiedy usunąć się w cień. Mam nadzieję, że mi się udało. Dlatego nie do końca mogę się zgodzić z wydźwiękiem Twojej notki (lub raczej z tym, jak ją odebrałem, bo to mogą być dwie różne rzeczy).
Inna sprawa, jeśli gracz wykorzystuje sesję, żeby eksperymentować sobie na współgraczach. Miałem takiego domorosłego mengele i był to jedyny gracz, który z hukiem wyleciał nie tylko z drużyny, ale też z grona moich znajomych oraz moich przyjaciół. Uważam, że dla takich ludzi nie ma miejsca i pod tym względem zgadzam się z Tobą.
Samo zabieranie spotlightu, choć również bywa nieprzyjemne, samo w sobie nie jest aż takie złe - właśnie z powodów, o których piszesz. Jak wszyscy gracze są bierni, to sesja wyjdzie bardzo słaba. Układ: główny bohater i jego pomocnicy jest od tego lepszy.
Ale ja pisząc powyższy felieton miałem na myśli poważniejsze grzeszki wobec innych graczy. Budowanie sytuacji konfliktowych wewnątrz drużyny, wciskanie się w indywidualne wątki innych graczy, żeby im zaszkodzić, przejmowanie zasobów (w tym NPCów). Też można tego bronić, że uatrakcyjnia to rozgrywkę i wprowadza nowe wątki, nieprzewidziane przez MG. A nawet że aktywizuje współgraczy, czyni opowiadaną historię ciekawszą. Ale ja tego nie lubię. Chciałbym tego unikać. Mieć prawo podziękować za taką grę i być zrozumianym.
Prześlij komentarz